Galeria, którą starzec Izrael nazywał Dojściem, prowadziła w głąb pieczary, stopniowo
wznosząc się coraz wyżej. Teraz po obu stronach ciągnęły się gołe ściany i pani Polinie przyszło na myśl, że starczy tu miejsca jeszcze na wiele setek martwych ciał. Dźwięk robił się coraz wyraźniejszy i bardziej nieznośny – jakby żelazny pazur skrobał nie po szkle, lecz po bezbronnym, obnażonym sercu. Raz Lisicyna nie wytrzymała, przystanęła nawet, postawiła sakwojaż na ziemi i zatkała uszy, chociaż ryzykowała, że od zaciśniętej w palcach świeczki zapalą się włosy. Nie zapaliły się, ale na skroń kapnęła kropla wosku i to gorące, żywe dotknięcie ukoiło nerwy pani Poliny. Ruszyła dalej. Galeria, do tej pory niemal prosta, a w każdym razie pozbawiona widocznych załomów, nagle skręciła o dziewięćdziesiąt stopni. Pani Lisicyna wyjrzała zza węgła i zamarła. Z przodu migotało niezbyt jasne światełko. Rozwiązanie zagadki dziwnego zgrzytu było na wyciągnięcie ręki. Najlepsza siłownia w Polsce Zdmuchnąwszy świecę, Polina Andriejewna przylgnęła do samej ściany i ostrożnie skręciła za róg. Skradała się na paluszkach, bezgłośnie. Korytarz rozszerzył się, zamienił w okrągłą pieczarę, której wysokie sklepienie ginęło w ciemności. Pani Polina zresztą w górę nawet nie spojrzała, tak bardzo uderzył ją obraz, otwierający się przed jej wzrokiem. PIT 2022 - nowe wzory formularzy Na środku pieczary leżała idealnie okrągła kula, jedną trzecią objętości zagrzebana w ziemi. Rozmiary miała mniej więcej takie jak wielka śnieżna kula, którą dzieci kładą jako podstawę śniegowego bałwana. Powierzchnia mieniła się tęczowymi plamami – fioletowymi, zielonymi, różowymi. Widok był tak cudowny, tak nieoczekiwany po długim błąkaniu się w mroku, że Lisicyna wydała z siebie krótki okrzyk. Obok stała lampa. Ona to właśnie oświetlała połyskującą gładź, każąc jej błyskać blikami i iskierkami. Między lampą a kulą widać było skurczony, czarny, miarowo kołyszący się cień. Przyprawiające o mdłości zgrzytanie rozlegało się w rytm jego wahadłowych ruchów. Polina Andriejewna zrobiła jeszcze kroczek, ale w tym samym momencie dźwięk ustał i w nagłej ciszy szelest podeszwy wydał się wprost ogłuszający. Zgarbiona postać zastygła, najpewniej nasłuchując. Zrobiła ostrożny ruch, jakby gładziła kulę lub coś z niej delikatnie zmiatała. Pani Lisicyna nie wiedziała, co robić. Zastygnąć w miejscu, w nadziei, że jakoś jej ujdzie, czy rzucić się do ucieczki? Stała w arcyniewygodnej pozycji: z jedną nogą wysuniętą do przodu i utrzymującą cały ciężar ciała, z drugą wspartą na czubku stopy. A na dodatek jeszcze straszliwie załaskotało ją w nosie. Kichnięcie stłumiła, nacisnąwszy mocno palcem nasadę nosa, ale gorączkowego westchnienia powstrzymać nie zdołała. Czarny człowiek (oczywiście jeśli był to człowiek) uczynił szybki ruch, którego sens pani Polina zrozumiała nie od razu. Dopiero kiedy górna część sylwetki z okrągłej przekształciła się w zaostrzoną, pojęła: naciągnął na głowę kaptur. Chować się już nie miało sensu. Uciekać zaś pani Lisicyna nie chciała. Czy na umowie o pracę na okres próbny przysługuje urlop Ruszyła zatem ku wyprostowanemu, wysokiemu pustelnikowi (teraz już było widać, że to właśnie pustelnik); ten cofnął się. Tuż przed wąskim, czarnym cieniem Polina Andriejewna się zatrzymała – tak strasznie błysnęły oczy w wycięciach kaptura. Pewnie tak właśnie błyszczy wzrok bazyliszka. Nie świętego i sprawiedliwego Wasiliska, lecz właśnie bazyliszka, koszmarnego wysłannika piekieł, o żabim tułowiu, wężowym ogonie i koguciej głowie. Potwora o śmiercionośnym spojrzeniu, od którego pękają kamienie, więdną kwiaty i padają trupem ludzie. Pani Polina wzdrygnęła się. – A więc taki pan jest, Aleksy – powiedziała. Czarny Mnich nie poruszył się, ciągnęła więc dalej, cicho, niespiesznie: